Ostatni Rzemieślnicy Analogowej Fotografii: Od Chemii do Pixeli i Co Zostało Po Mojej Pasji?

by sadowie
0 comment






Ostatni Rzemieślnicy Analogowej Fotografii

Zapach utrwalacza. Mocny, specyficzny, przenikliwy. Wżerał się w ubrania, skórę, wspomnienia. Dziś, kiedy otwieram słoik z czarnymi guzikami, które kiedyś służyły jako obciążniki do suszenia zdjęć, ten zapach na moment wraca. I wracam ja – młody chłopak, zafascynowany magią, która dzieje się w ciemni. To były lata 70. XX wieku, era, kiedy fotografia analogowa królowała niepodzielnie. A ja… ja czułem się jak alchemik, przemieniający rzeczywistość w srebrne odbicia.

Moja przygoda z fotografią zaczęła się od starego, radzieckiego aparatu marki Smiena. Kupiłem go za marne grosze na targu staroci. To był prosty, toporny sprzęt, ale to właśnie dzięki niemu nauczyłem się podstaw. A potem przyszła praca. Najpierw jako pomocnik w zakładzie fotograficznym, później jako samodzielny fotograf. Robiłem zdjęcia do dowodów osobistych, legitymacji, weselne portrety. Niby nic wielkiego, ale dla mnie to była pasja. Każde zdjęcie to była historia, a ja byłem tym, który ją opowiadał. Pamiętam, że w tamtych czasach, zdobycie filmu Kodachrome było jak wygrana na loterii. Kolory były niepowtarzalne, żywe, a trwałość… zdjęcia robione na Kodachrome wciąż wyglądają świetnie, nawet po kilkudziesięciu latach.

Chemiczne Czarodziejstwo: Ciemnia jako Królestwo

Ciemnia. To było moje królestwo. Tam, w cieniu czerwonej żarówki, rodziły się obrazy. Pamiętam precyzję, z jaką trzeba było przygotowywać roztwory. Developer, utrwalacz, przerywacz… Każda proporcja miała znaczenie. Używałem różnych developerów, w zależności od efektu, jaki chciałem osiągnąć. D-76 był dobry do zdjęć portretowych, dawał miękkie, delikatne tony. A Rodinal? Rodinal był ostry, kontrastowy, idealny do krajobrazów. Pamiętam, jak kiedyś pomyliłem stężenia. Wywołałem film w zbyt mocnym developerze. Efekt? Zdjęcia były przepalone, bez żadnych szczegółów. Ale to była cenna lekcja. Uczyła pokory i szacunku do chemii.

Wywoływanie negatywów to był rytuał. Delikatne przewijanie filmu na szpuli w ciemności, wlewanie roztworów, odmierzanie czasu z zegarkiem w ręku. A potem płukanie, suszenie… I ten moment, kiedy mogłem zobaczyć efekty swojej pracy. Czasami byłem zachwycony, czasami rozczarowany. Ale zawsze uczyłem się czegoś nowego. Pamiętam pewien zjazd fotograficzny w Jeleniej Górze. Poznałem tam starszego pana, pana Stanisława, który robił niesamowite zdjęcia czarno-białe. Używał papieru barytowego, który dawał głębokie, bogate tony. Podpatrywałem jego techniki, zadawałem pytania. Był moim mentorem, choć nigdy oficjalnie nim nie został. Dzięki niemu odkryłem magię czarno-białej fotografii.

Formaty i Papiery: Bogactwo Wyboru, Precyzja Wykonania

Formaty filmów. 35mm to był standard, ale pracowałem też ze średnim formatem. Hasselblad 500 C/M to był mój marzenie. Kiedy w końcu udało mi się go kupić, byłem wniebowzięty. Zdjęcia z niego miały niepowtarzalną głębię i ostrość. A papiery fotograficzne? Ach, to był dopiero wybór! Barytowe, RC (resin-coated), matowe, błyszczące, z fakturą… Każdy papier dawał inny efekt. Papier barytowy był szlachetny, trwały, ale wymagał starannej obróbki. RC był łatwiejszy w użyciu, ale mniej trwały. Pamiętam, jak kiedyś eksperymentowałem z papierem o fakturze płótna. Efekt był zaskakujący – zdjęcia wyglądały jak obrazy olejne.

Drukowanie zdjęć to była sztuka. Ustawianie ostrości pod powiększalnikiem, dobieranie czasu naświetlania, kontrola kontrastu… Wszystko to wymagało precyzji i doświadczenia. Miałem stary powiększalnik marki Krokus. To był solidny sprzęt, ale czasami się psuł. Raz, w trakcie ważnego zlecenia, spaliła się żarówka. Panika! Na szczęście, miałem zapasową. Ale to nauczyło mnie, że zawsze trzeba być przygotowanym na najgorsze. Pamiętam też pewną wpadkę z utrwalaczem. Zapomniałem go wymienić i zdjęcia zaczęły brązowieć. Koszmar! Musiałem wszystko drukować od nowa. Ale to też była cenna lekcja – zawsze dbać o jakość chemikaliów.

Alternatywne Ścieżki: Cyjanotypia i Guma Dwuchromianowa

Kiedy fotografia cyfrowa zaczęła zyskiwać popularność, wielu moich kolegów z branży przerzuciło się na nowe technologie. Ja jednak postanowiłem iść w inną stronę. Odkryłem fotografię alternatywną. Cyjanotypia, guma dwuchromianowa, proces van Dyke’a… To były techniki, które pozwalały mi tworzyć unikatowe, niepowtarzalne obrazy. Cyjanotypia to był prosty proces, wykorzystujący światłoczułe sole żelaza. Zdjęcia miały charakterystyczny, niebieski kolor. Guma dwuchromianowa była bardziej skomplikowana, ale dawała niesamowite efekty malarskie. Pamiętam, jak robiłem portrety gumą dwuchromianową. Każdy portret był inny, niepowtarzalny. To była prawdziwa magia.

Zdobywanie materiałów do fotografii alternatywnej nie było łatwe. Chemikalia trzeba było zamawiać z zagranicy, a papiery robić samemu. Ale to była część uroku. Czucie się jak pionier, odkrywca. Pamiętam, jak kiedyś przez przypadek odkryłem, że sok z buraków może być używany jako naturalny developer. Efekt był zaskakujący – zdjęcia miały delikatny, różowy odcień. Eksperymentowałem z różnymi substancjami, szukałem nowych rozwiązań. To była prawdziwa przygoda. Na jednym z warsztatów, prowadzonych przez znaną artystkę, panią Helenę, nauczyłem się przygotowywać emulsję do gumy dwuchromianowej z miodu. Miód dodawał zdjęciom głębi i ciepła. To była wiedza bezcenna.

Od Chemii do Pixeli: Nowa Era, Stara Pasja

Fotografia cyfrowa zmieniła wszystko. Stała się łatwa, dostępna, natychmiastowa. Analog odszedł w cień. Zakłady fotograficzne zaczęły się zamykać, a chemikalia stały się trudne do zdobycia. Czułem się jak dinozaur, który nie potrafi odnaleźć się w nowym świecie. Ale nie poddałem się. Zacząłem uczyć się fotografii cyfrowej. Odkryłem, że można ją łączyć z technikami analogowymi. Skanowałem negatywy, obrabiałem je w Photoshopie, drukowałem na papierze fotograficznym. To było połączenie tradycji z nowoczesnością.

Dziś fotografia analogowa przeżywa renesans. Coraz więcej młodych ludzi się nią interesuje. Odkrywają magię ciemni, eksperymentują z filmami i papierami. To mnie cieszy. To znaczy, że moja pasja nie umarła. Że pamięć o rzemiośle przetrwa. Chociaż sam już rzadko wracam do ciemni, to wciąż mam w sobie tę nostalgię za zapachem chemikaliów, za szumem powiększalnika, za tym magicznym momentem, kiedy na papierze zaczyna pojawiać się obraz. To była magia, która na zawsze pozostanie w moim sercu. Pamiętam, jak zamykano fabrykę Ilford. To był smutny dzień dla całej społeczności fotograficznej. Symbol końca pewnej epoki. Ale paradoksalnie, to wydarzenie przyczyniło się do wzrostu zainteresowania fotografią analogową. Ludzie zaczęli doceniać to, co odchodzi.

Ceny materiałów fotograficznych w latach 80. były o wiele niższe niż obecnie. Pamiętam, że rolka filmu Ilford HP5 kosztowała około 5 złotych. Dziś, trzeba zapłacić za nią kilkadziesiąt złotych. To sprawia, że fotografia analogowa staje się coraz bardziej elitarna. Ale z drugiej strony, dostępność sprzętu jest o wiele większa niż kiedyś. Można kupić używane aparaty i obiektywy za niewielkie pieniądze. Na portalach aukcyjnych można znaleźć prawdziwe perełki. Trzeba tylko wiedzieć, czego się szuka. Pamiętam też, jak trudno było zdobyć obiektyw szerokokątny do mojego Zenita. To był prawdziwy rarytas. Musiałem go zamawiać z NRD.

Spotkanie z panem Jerzym, starym mistrzem fotografii, było dla mnie przełomowe. Pokazał mi, jak ważna jest kompozycja, jak wykorzystywać światło, jak opowiadać historie za pomocą zdjęć. Jego słowa zapadły mi w pamięć na całe życie. Powtarzał: Fotografia to nie tylko technika, to przede wszystkim patrzenie. To dzięki niemu zacząłem patrzeć na świat inaczej, dostrzegać piękno w prostych rzeczach. Nauczyłem się też, jak ważne jest cierpliwość. Fotografia analogowa wymaga czasu, spokoju, skupienia. Nie można się spieszyć. Trzeba dać się ponieść procesowi. To jest jej magia.

Pamiętam, jak kiedyś wylałem utrwalacz na podłogę w ciemni. Smród był okropny! Musiałem wietrzyć całe mieszkanie przez kilka dni. Moja żona była wściekła. Ale z drugiej strony, to była zabawna sytuacja. Dziś, wspominam ją z uśmiechem na twarzy. Takich historii mam wiele. To one tworzą moją fotograficzną historię. To one sprawiają, że fotografia analogowa jest dla mnie czymś więcej niż tylko hobby. Jest częścią mojego życia.

Co Dalej? Refleksje i Przyszłość Analogowej Pasji

Czy fotografia cyfrowa może zastąpić magię analogu? Myślę, że nie. Cyfra to narzędzie, doskonałe w wielu aspektach, ale brakuje jej tej nuty nieprzewidywalności, tej alchemii, która towarzyszy wywoływaniu filmu. Cyfra jest perfekcyjna, a analogowa fotografia jest… ludzka. Ma swoje wady, niedoskonałości, ale to właśnie one czynią ją wyjątkową.

Patrząc na młodych ludzi, którzy z pasją odkrywają analog, widzę nadzieję. Widzę, że tradycja nie umrze. Że rzemiosło przetrwa. Być może fotografia analogowa stanie się niszą, ekskluzywną formą sztuki, ale to nie ma znaczenia. Ważne, że wciąż są ludzie, którzy doceniają jej piękno. I to jest najważniejsze. Mam nadzieję, że przyszłe pokolenia będą kontynuować tę pasję.

Dziedzictwo wiedzy i umiejętności związanych z fotografią analogową jest bezcenne. Musimy dbać o to, aby przetrwało. Może powinny powstać specjalne warsztaty, kursy, muzea, gdzie młodzi ludzie mogliby uczyć się od mistrzów? Może warto stworzyć platformę internetową, gdzie można by dzielić się wiedzą, doświadczeniami, poradami? To są pytania, na które musimy znaleźć odpowiedzi.

Co zostało po mojej pasji? Wspomnienia, zdjęcia, aparaty, obiektywy, chemikalia… Ale przede wszystkim, została miłość do fotografii. Miłość, która trwa niezależnie od technologii, trendów i mody. Miłość, która jest częścią mnie. Czy pamiętasz zapach ciemni fotograficznej? Może warto spróbować swoich sił w fotografii analogowej? Może odkryjesz w sobie pasję, o której nie miałeś pojęcia? Zachęcam Cię do tego.


You may also like